Dzisiaj znowu ciężko. Jedyną pociechą jest fakt, że na wadze rano było 87,1 kg.
Piję bardzo dużo wody. Ciągle biegam do kibelka. Jeśli to ma pomóc w pozbyciu się nadmiaru zatrzymywanej wody w organizmie to ok.
Słodkiego bardzo mi się chce. Głowa boli. Na obiad zjadłam zupę warzywną... taką bez ziemniaków, bez kostki rosołowej, bez śmietany... samo zdrowie. Więc teraz głodna jestem. Na kolację zjem sobie coś troszkę bardziej pożywnego bo przecież nie chodzi o osłabienie całkiem organizmu (kotlet ze schabu w ziołach upieczony na grillu z sałatą z czosnkiem i oliwą z oliwek.
Na śniadanie zjadłam kanapki z chlebka chrupkiego pełnoziarnistego z resztką kurczaka z grilla i sałatką z połowy pomidora z ogórkiem i oliwą z oliwek - pychotka. Na drugie śniadanie tradycyjnie już kefir, owoce i kawa.
Na jutro na obiad gotuję leczo. Masa warzywek z listy dozwolonych i 2 malutkie kotlety ze schabu, żeby mięsko też jakieś było. Mam nadzieję, że to nie jest zbyt wielki grzech przy takiej ilości warzyw... braku kostki rosołowej czy wegety dla smaku i bez zagęszczacza.
Poniżej zdjęcie tego co wrzuciłam do gara:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz