sobota, 22 stycznia 2011

Przyjaźń przerwana - E.L. Voynich - Rozdział I - fragment 5


Z każdym dniem coraz jaśniej sobie uświadamiał, że służbie mimo najlepszych ich chęci, niepodobna powierzyć dzieci. Pomijając takie sprawy praktyczne, jak upadek Małgosi i włożenie Henrysiowi cienkich trzewiczków, w których przemoczył nogi podczas pogrzebu i w mokrem tem obuwiu pozostał aż do wieczora, były jeszcze inne powody, niemniej ważne, nie pozwalające zostawić dzieci pod wpływem tych nieoświeconych, przesądnych wieśniaków. Odkrył mianowicie, że historje o ludożercach i wilkołakach były w domu na porządku dziennym, a jakkolwiek tak niewiele czasu upłynęło od śmierci matki, wielka zażyłość – w jego oczach bardzo nieodpowiednia – zdołała się już rozwinąć między kuchnią a pokojem dziecięcym. Specjalnie Rene, będący ulubieńcem służby, strasznie był przez nich psuty i rozpieszczany. Ciągle gdzieś przebywał z Jakóbem; właził mu na plecy i tak na nim jeździł, słuchał długich gadek o świętych i cudach, to znów podchodził do starej kucharki i odwiązywał jej zapaskę, pomagał mleć kawę, zaco w zamian otrzymywał gorące placki, przyczem przyswajał sobie brzydki sposób jedzenia i przeciągły akcent burgundzki. Niewątpliwie że służący mieli najlepsze chęci, a przywiązanie Jakóba do rodziny nie ulegało żadnej wątpliwości; niemniej wpływ jego na Renego mógł być ujemny. A pomijając wszystkie te rozliczne braki, na jakie narażone są dzieci w domu bez gospodyni, jakże Małgosia ma wyróść na damę, spędzając dzieciństwo bez opieki i towarzystwa damskiego?

Coś uczynić należy; ale co? Myśl pojęcia drugiej żony była mu wstrętna, po części, że żona byłaby poniekąd rywalką drogiej pamięci nieboszczki, a po części, że obecność kobiety zakłóciłaby jego spokojną atmosferę uczonego. Franciszka posiadała istny geniusz unicestwiania się, co w jego oczach było jedną z najcenniejszych zalet jej charakteru; nie mógł się jednak spodziewać, by rzadki ten przymiot napotkać miał po raz drugi.

Najprostszem rozwiązaniem trudności byłoby zaofiarowanie stałej gościny którejś z krewnych, któraby w zamian zajęła się domem i dziećmi. Kto wie jednak, czy to byłoby mniej krępującem od powtórnego małżeństwa, a mogłoby się nawet okazać gorszem, gdyż przy małżeństwie miałby pewną swobodę wyboru, natomiast jedyną jego krewną była szwagrowa, panna Angelika Leumonnier, stara panna o szczupłych funduszach, w rozliczne natomiast bogata cnoty. Niewątpliwie porzuciłaby z radością swe posępne domostwo w Avallon, by móc się czuć użyteczną na świecie; okazywałaby mu swą życzliwość przez wpadanie do pracowni i niesienie mu pociechy religijnej, oraz zaludnianie domu nieukształconymi księżmi i gadatliwemi zakonnicami.

Drugą i jedyną możliwością byłoby wysłanie dzieci do zakładów, gdzie uwzględnianoby należycie ich potrzeby cielesne i duchowe, wychowując odpowiednio do pozycji. Wobec szczupłych dochodów, trudno byłoby mu opłacać koszta osobnego utrzymania i kształcenia dzieci, lecz własne jego potrzeby były bardzo skromne, przytem zdecydowany był wyrzec się pewnych wygód materjalnych, by tylko zachować spokój i godność życia intelektualnego. Niestety, okazało się, że nawet przy największych oszczędnościach i odmawianiu sobie tych nielicznych wygód, do jakich był przyzwyczajony, nie zdoła umieścić dzieci odpowiednio, bez sprzedania części posiadłości, i tak już mocno uszczuplonej i obdłużonej. Należyte wykształcenie bardziej się jednak przyda chłopcom niż wielka posiadłość, a w każdym razie zostanie jeszcze coś na posag dla Małgosi.

Uzyskawszy w ten sposób pieniądze, oddał dziewczynkę pod opiekę ciotki, wyznaczając na jej potrzeby fundusz tak znaczny, że Angelika wiedząc o ciężkiem położeniu szwagra, wahała się z przyjęciem zaofiarowanej jej sumy.

- To zadużo, Stefanie, doprawdy. Cóż to kosztuje utrzymanie i garderoba takiego dziecka! A za trud, to chyba nie sądzisz, bym potrzebowała zapłaty! Będzie dla mnie skarbem prawdziwym, żywą pamiątką po mojej kochanej siostrze.

Łzy będące u niej zawsze na pogotowiu, napłynęły jej do oczu. Markiz mimowoli zmarszczył brwi, w duchu zadając sobie pytanie, skąd Franciszka wzięła swoje wychowanie – ona nie płakała nigdy. Jakób i stara kucharka mogliby mu byli powiedzieć coś przeciwnego, lecz on istotnie nigdy jej nie widział płaczącej.

- Moja droga Angeliko – rzekł swym łagodnym głosem – pozostaw mi proszę, jedyny zbytek człowieka ubogiego: prawo uczciwego płacenia długów. Oczywiście, że nigdy nie mógłbym ci zapłacić troskliwości i przywiązania do mojej córki, lecz to przynajmniej mogę zrobić, by ci zaoszczędzić trosk co do środków. Nie chcę, by Małgosia odczuła kiedykolwiek brak pieniędzy; i tak już ciężko dla dziewczyny nie mieć matki. Dla mnie najzupełniej wystarczy kęs chleba i moje książki.

Krokiem następnym było oddanie chłopców do szkół. Dla Henrysia zakład Cystersów w Avallonie był możliwie najodpowiedniejszy; chłopiec zaczynał się właśnie rozwijać po dwóch ciężkich chorobach, przebytych ostatnio, a będąc z usposobienia uczuciowym, niezawodnie by cierpiał i tęsknił za domem, gdyby go umieszczono gdzieś daleko. W Avallonie będzie miał ciotkę i siostrzyczkę, a także i ojca w pobliżu.

Co da nauki... markiz z rezygnacją wzruszył ramionami. On sam był z przekonania ateistą, ale Franciszka na swój cichy, nienarzucający się sposób był głęboko religijna i cieszyłoby ją, gdyby mogła wiedzieć, że najstarszy jej syn będzie wychowywany w duchu katolickim. Szkoła była tania i odpowiednia, a cała szlachta okoliczna była bezwzględnie klerykalną. Jeśli Henryk ma się później zajmować gospodarstwem, podzielanie poglądów panujących ułatwi mu stanowisko społeczne. Niema powodu dla którego nie należałoby go wychowywać w duchu religijnym; dobry chłopiec, bardzo nawet dobry, lecz trochę ograniczony.

Rene przedstawiał problem trudniejszy do rozwiązania. Poczciwi Cystersi niewiele by chyba z niego zdołali wydobyć; raczej bowiem był wszystkiem innem, niż ograniczonym. Tymczasem dostał markiz list od brata, jedynego prócz niego członka rodziny, który uszedł z życiem przy splądrowaniu zamku. Daleki krewny adoptował był obydwóch osieroconych chłopców i podczas zaburzeń schronił się z nimi do Anglji, gdzie młodszy się osiedlił, przyjął poddaństwo angielskie, zmieniając nazwisko na proste: Henryk Martel. Obecnie wykonywał z powodzeniem jakiś zawód w Anglji, mając żonę Angielkę i ognisko rodzinne w Gloucestershire. On właśnie napisał do brata, by mu na kilka lat oddał Henryka, który mógłby uczęszczać do szkoły z jego synami.

Henryk był już dość dużym chłopcem, by można było z nim pomówić, więc ojciec pokazał mu list brata. Jedyną jednak odpowiedzią był strumień łez. Nienawidząc płaczu, markiz pocieszał jednak chłopca w sposób najdobrotliwszy, zapewniając, że wbrew jego woli nikt go nie wyśle do Anglji. W tejże chwili doleciał z ogrodu ostry dyszkant Renego:

- Och, Jakóbie, jakiś ty głupi! Ja to potrafię poruszyć bez tych wszystkich historyj. O popatrz, jak to trzeba ustawić; widzisz? A teraz obróć w kółko; nie, w drugą stronę. Ot, widzisz!

- No popatrzcie, ktoby to pomyślał! - wykrzyknął z kolei stary kucharz, a w głsie brzmiał podziw najwyższy.

- Czy kto kiedy widział takie mądre dziecko? Tylko spojrzy, a już wie, co zrobić!

- Tak – potwierdził Jakób – człowiek byłby się nad tym mozolił lata i nicby nie był wymyślił. Oj paniczu, już to z tą głową panicz czegoś dokaże na świecie!

Markiz miał tego dość. Jeśli dłużej jeszcze pozostawi to dziecko pod wpływem służby, całkowicie je zdemoralizują swem bezkrytycznem pochlebstwem. Szkoła angielska jest niezrównana, gdy chodzi o tępienie w chłopcu zarozumialstwa. Bezwłocznie siadł i odpisał bratu, że co do Henryka postanowił już był co innego, z wdzięcznością jednak skorzystałby z propozycji dla młodszego syna.

Rene był tak blady i milczący, wyjeżdżając z domu, że na chwilę ojciec zachwiał się w swem postanowieniu. Wstrząśnienie, jakiego doznał w dzieciństwie, uczyniło go chorobliwie wrażliwym i niezdolnym do znoszenia widoku cierpienia. Miał już niemal na ustach słowa, wyrzeczone do Henryka: „Dobrze, nie musisz jechać do Anglji”. Pomyślał jednak, że takie rozpieszczanie chłopca o zbyt żywym temperamencie nie byłoby prawdziwą dobrocią, i że Rene po pierwszem onieśmieleniu będzie niewątpliwie szczęśliw w Anglji. Będzie mu tam przecież bardzo dobrze. A ostatecznie, co można uczynić innego?

Markiz wrócił do swej pracowni i zamknął drzwi. Ostatniemi czasy myślał wyłącznie o dzieciach; obecnie, po zrobieniu dla nich wszystkiego co mógł, kłopotanie się sprawami już załatwionemi byłoby jedynie karygodnem marnowaniem sił. Stanowczym wysiłkiem woli wyrzucił sprawę tę ze swej myśli i zabrał się do przerwanego tłumaczenia hieroglifów na sarkofagu w Luwrze.

1 komentarz:

  1. mozesz napisac dalsze rozdzialy "Przyjazni przerwanej",please....

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...