poniedziałek, 10 stycznia 2011

Przyjaźń przerwana - E.L. Voynich - Rozdział I - fragment 1

Słyszeliście o "Przyjaźni przerwanej"? Kolejnej części "Szerszenia" E.L. Voynich? Jeśli nie to zapraszam do lektury kilku wcześniejszych notek [tutaj]
Poniżej zamieszczam 1 fragment rozdziału pierwszego "Przyjaźni przerwanej". Zachowuję pisownię z książki. Kolejne części (w odpowiedzi na wielokrotne prośby) wkrótce. Mam nadzieję, że sprawię tym komuś radość. Jeśli znajdziesz jakiś błąd, daj mi znać.

ROZDZIAŁ I


Orszak pogrzebowy wlókł się mokrą, ponurą drogą wiejską, następnie błotną ścieżyną ku cmentarzowi na wzgórku, a ludzie odkrywali głowy i żegnali się z większą czcią niż zwyczajnie, gdy koło nich przechodził. Kilka starych kobiet w białych czepcach zamykało pochód – niektóre płakały. Pani markiza była dobra dla biednych, odczuwają też jej brak.

Nie jakoby w Marteurelles-le-Chateau był ktokolwiek prawdziwie biednym. Nędza w dawnej swojej formie, nędza-ludożerczyni, miażdżąca, potworna nędza, jaką kobiety owe znały w swej młodości, nędza ta minęła wraz z życiem, które skończyło się przed katastrofą. Zniknęła wraz z pańszczyzną i opłatami od soli, podatkami i rogatkami, wraz z całą wspaniałością i przywilejami dawnego Marteurelles. Dym płonącego zamku uniósł ze sobą tyle rzeczy, które we wspomnieniu tych co pamiętali swe życie z przed r. 1789, zachowały się jedynie jako zmora potworna.

Jednakowoż być biedniejszym od swego sąsiada, znaczy bądź co bądź być biednym, a w Marteurelles dokonała się w ciągu jednego pokolenia tak radykalna zmiana w położeniu włościaństwa burgundzkiego, że za biednego uważano już człowieka, nie posiadającego własnej krowy.

Dla tych właśnie nieszczęśliwych a także dla wszystkich chorych i strapionych, nieboszczka była przyjaciółką dobrotliwą. Jej miłosierdzie nie przejawiało się w hojnych darach, gdyż Rewolucja obdarzywszy dobrobytem wieś, równocześnie zubożyła zamek. Była im jednak zawsze dobrą sąsiadką i jakby matką, a jakkolwiek nie mogła nikogo obdarzyć krową, to dzbanek mleka wręczała z tak życzliwym uśmiechem i tak serdecznem zainteresowaniem dla zdrowia niemowlęcia, że jak stara Piotrowa zauważyła do kmotry Papilllon: „nikt by nie powiedział, że ona należy do tych przeklętych arystokratów”.

A w rzeczywistości, to należała do nich jedynie na mocy swego małżeństwa. Córka lekarza z Dijon, wniosła mężowi skromny tylko posag mieszczański, a za cały herb, szlachectwo charakteru. On jednak miał herbów za dwoje, jak mogły zaświadczć zdruzgotane pomniki i tablice pamiątkowe w kościele parafialnym; poza tem, niby druga Kordelja, była sama wianem, a pustka, jaką pozostawiła odchodząc, był też odpowiednio wielka.

Wyglądał dziwnie bezradnie, stojąc nad grobem z dwoma synami; tak bezradnie, że patrząc nań, można było przypuszczać, iż nieboszczka była wdową, osierocającą oto nie dwóch, lecz trzech synów, z których jeden miał już włos siwawy na skroniach.

2 komentarze:

  1. kurcze przegapiłam kiedy się przeprowadziłaś, będę miała teraz co nadrobić ;)
    A tak przy okazji ja też się przeniosłam na blogspota, całkiem tu fajnie no nie? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No widzisz... ja też nie zauważyłam, żeś się przeniosła... mi tu fajnie... i Tobie tego życzę :)

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...