poniedziałek, 17 stycznia 2011

Od tłómaczki - Oliwia Latham

Poniżej zamieszczam cały wstęp do Oliwii Latham "od tłómaczki". Szkoda, że nie podała żadnych dat. Nie wiem w sumie co kiedy zostało napisane. Ale jeszcze może kiedyś gdzieś to znajdę.

Marya Feldmanowa. 1907 rok.

Od tłómaczki.

Z współczesnych pisarzy angielskich, prawo obywatelstwa zdobył u nas na razie jeden Rudyard Kipling, a w ostatnich czasach krzykliwa reklama mody zaczyna banalizować nazwisko przecenianego poniekąd, a równocześnie niedocenianego, bo zbyt powierzchownie rozumianego, Oskara Wilde'a. Feljetony dzienników i dodatki powieściowe pochłaniają sensacyjne elukubraty Conan Doyle'a, Maryi Corelli e tutti quanti, tłómaczone zazwyczaj z lichych przeróbek niemieckich; prawdziwy jednak świat piśmiennictwa angielskiego, z tem, co w nim istotnie głębokiem, wielkiem, niepospolitem – Jerzy Meredith, Tomasz Hardy, Józef Conrad – świat ten zsyła nam swe promienie rzadko, zwolna, ze znacznem opóźnieniem.

Nic też dziwnego, że publiczności polskiej nie jest znanem nazwisko pani E. L. Voynich, autorki, która, pracując na polu literackiem od jakiej dwudziestki lat, napisała tylko trzy powieści i to wcale nie kilkutomowe, jak nakazuje tradycja powieściopisarek angielskich. A jednak mamy mnóstwo powodów do zaznajomienia się z autorką Oliwii Latham. Przedewszystkiem spoza pisowni obcej przegląda nazwisko o bardzo nam znanym dźwięku. Istotnie, w autorce witamy panią Lillę Woyniczową, Angielkę z rodu, a żonę z dobrego Polaka, znanego z zarania dziejów ruchu społecznego w Warszawie, obecnie wsławianego szczęśliwemi odkryciami naukowemi antykwariusza w Londynie. I nie tylko nazwisko autorki jest polskiem. Kilka postaci przez nią stworzonych, kilka nastrojów, a przedewszystkiem cały ton zasadniczy jej twórczości przypomina nam najświetniejsze kartki własnej naszej literatury. Taka wizya pani Heleny (w Jacku Raymondzie), zapatrzonej w rozkwitłe krokusy, zdaje się być jedną z owych tęsknych inwokacyi, jakie żrąca nostalgia wyrywała z piersi naszych wszelkich wygnańców, a postać d-ra Sławińskiego, godne wzbogacając galeryę męczeników narodowych, niczem nie zdradza, że nie w polskiej poczęta została duszy.

Bliską nam jest pani Woyniczowa; - w duszy jej, duszy córki znakomitego filologa oxfordzkiego, dźwięczy silnie struna bohaterstwa tego, co smutnemi akordy wielkości i męczeństwa niesie jak by echa z kraju „mogił i krzyżów”. Dzieła jej, to powieści bohaterskie w wielkim stylu; czy z dramatyczną siłą odtwarza świat podziemi i walk konspiracyjnych, odradzających się Włoch (The Gadfly, Szerszeń), czy z bolesną zadumą myślicielki, widzącej zło, a nie obwiniającej złoczyńcy, kreśli straszną tragedyę dziecka (Jack Raymond), czy wreszcie na krwawy stos despotyzmu wiedzie garstkę nowych ofiar (Olive Latham), zawsze ukazuje dusze wielkie, hartowne, kształtowane w ogniu wielkiej idei wyzwalającego się człowieczeństwa. Z trawiącą analizą, napróżno bijącą skrzydłami o niewzruszone: czemu? dlaczego? człowiek Woyniczowej załatwił się kiedyś, dawno, na Golgocie swych przeżyć najgłębszych, a zabiwszy w sobie ból – odmienną tylko formę niewoli człowieczej – olbrzymieje przed nami posągowy, nieugięty.

Bohaterstwo to niema w sobie pozy pseudoromantycznej. Brak mu nie tylko animuszu rycerskiego o falujących pióropuszach i szczęku orężnym, lecz nawet tego płomiennego entuzyazmu, co oskrzydla walczących, a kojący balsam spełnionego obowiązku wsącza w rany pokonanych. Córka Albionu, obok całego wysokiego nastroju duszy, nie zatraca zmysłu analizy trzeźwej i związku z realnym gruntem rzeczywistości. Stąd w twórczości jej: ścisła, wierna psychologia osobistości i wypadków, idąca w parze z nieubłaganą logiką myślenia. Niepospolita artystka, przytem wielostronna: ukończyła w Berlinie studya nad muzyką, specyalnie nad Bachem, wychowana w słońcu idei starogreckich filozofów, umiejących cenić boski dar życia, w imię godności tego życia, w imię przyświecającego jej ideału bezwzględnego, buntuje się, że wielką jego linię trzeba naginać do dobrych celów, każdy drobny strzęp dobra opłacać tak bardzo drogo. Stąd brak radosnego entuzyazmu, lecz brak też upadków i wątpień. Cena życia wielkiego zbyt wygórowana; złożyć ją jednak trzeba, bo, jak powiada Epiktet: w kiepskim sezonie cena główki sałaty dochodzi do półczwarta feniga i wyżej... Trzeba zatem stosować się do miejscowości i czasu... A hen, w dali, majaczy Kraina Jutra...

Prawa, głęboka natura stworzyła kilka tych dzieł, któremi pani Woyniczowa literaturę dotąd obdarzyła. Niewielka ich liczba, ale bo też je zrodziła praca artystyczna, równająca się Flaubertowskiej, poświęca długie lata na studyowanie środowiska i stosunków (włoskich z połowy XIX wieku w Szerszeniu, rosyjsko-polskich w Oliwii Latham) i na wycyzelowanie stylistyczne. Do mistrzostwa została też tu doprowadzona stuka wypowiadania ogromnego bogactwa treści na niewielkiej liczbie stronnie.

A do jakiej eteryczności i słodyczy język jej się nagina, ten tylko zdoła ocenić, kto w oryginale Oliwii Latham przeczyta ustępy Anhellego.

Pobieżny ten szkic wyjaśni poniekąd, czemu nazwisko pani Woyniczowej nie należy do codziennych artykułów spożywczych, któremi fabryki powieściopisarek angielskich zaopatrują magazyny europejskie. Mimo to liczba wydań jej dzieł w Anglii i Ameryce jest ogromna, a Szerszenia przyswoiły sobie w przekładach wszystkie poważne literatury europejskie (nie wyjmując rosyjskiej) oprócz... polskiej.

Może przekład niniejszy przyczyni się chociaż w części do poznania jednej z najpiękniejszych a nam pokrewnych dusz współczesnej Anglii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...