Istotnie, dla spokojnego, średnich lat egiptologa, ciężkim było ciosem to raptowne wyrwanie go z pracowni i pogrążenie w najgłębszej otchłani tragedji. W ciągu czternastu dni, trzecią już trumnę spuszczano w jego oczach do tego samego grobowca. Śmierć dzieci go przygnębiła, jakkolwiek mało je znał, żyjąc przeważnie z swemi księgami; natomiast śmierć ich matki do głębi wstrząsnęła jego życiem.
Powoli się odwrócił. Trudno było sobie uświadomić, że to żona jego została tu pochowaną; że gdy on i chłopcy wrócą do domu zziębnięci i przemoczeni, nie zastaną jej, wyczekującej ich przybycia, z uśmiechem przywitania i ciepłemi pantoflami. Przez lat czternaście była każdej chwili w pogotowiu, gdy jej potrzebował, podobnie jak każdej chwili gotowa się była usunąć, gdy był zajęty. Stanowiła nieodzowną cząstkę urządzenia domowego; wygodna, użyteczna, w niczem nie przeszkadzająca.
Początkowo nie było to małżeństwo z miłości; markiz się ożenił, ponieważ przyjaciele jego uważali, że powinien mieć żonę; będąc w kwestji tej obojętnym, im pozostawił był wybór narzeczonej; mimo to, ni on ni ona, ani na chwilę nie żałowali tego związku. Przez wszystkie te lata był dla niej niezmiennie uprzejmym, gdyż nie mógłby w ogóle być innym wobec żadnej kobiety, a także niezmiennie wiernym, gdyż jedynie duchowe rozkosze posiadały dlań urok. Jakkolwiek jednak urodziła mu pięcioro dzieci i była mu zarówno matką jak żoną, nie pozwalając odczuwać ubóstwa, chroniąc od przykrości i zgrzytów codzienności, nigdy jej właściwie nie znał, ani też przypuszczał, że jest w niej coś do poznania; była dlań poprostu Franciszką. Teraz wydawała mu się dziwnie jakoś wzniosłą, niemal potężną; nie dlatego, że nie żyła, lecz że umarła otoczona aureolą, glorią macierzyństwa.
Gdyby była wiedziała, że ta jej śmierć wzbudzi w nim rodzaj nowego jakiegoś onieśmielenia wobec niej, byłaby tem boleśnie zdumioną. W jego oczach – o ileby się w ogóle nad tem zastanawiała – rozpaczliwa walka, jaką bez niczyjej pomocy toczyła z tyfusem, któremu uległo troje jej dzieci, byłaby prostem następstwem faktu, że była ich matką. Jednakowoż, jako istota zwyczajna i mająca dużo do roboty, nie łamała sobie głowy nad abstrakcyjnem zagadnieniem różnicy, zachodzącej między macierzyństwem a ojcostwem; ot poprostu, jako coś zupełnie naturalnego, narażała swe życie, oszczędzając życie męża. Znakomici uczeni zbyt są drogocenni, by ich narażać na niebezpieczeństwo. On znów trzymał się zdala, nie przez tchórzostwo, lecz dlatego, że nigdy się do niczego nie mieszał. Pokładał we Franciszce zaufanie bezwzględne i nigdy nie przyszłoby mu do głowy kwestionować jej autorytet w sprawach praktycznych, podobnie jak jej nie przyszłoby do głowy dysputować nad jego sądami w kwestji papyrusów. Teraz, uratowawszy jedno dziecko, zeszła ze świata za dwojgiem młodszych, bez żadnej egzaltacji przedśmiertnej, prócz lekkiej obawy, czy też służba potrafi utrzymać dzieci w czystości i należycie przyrządzać kawę, gdy ona nie będzie już nad tem czuwać.
Henryś, starszy chłopczyk, szedł obok ojca, gorżko łkając. Mając lat trzynaście, był już w stanie zrozumieć, że matka umarła naprawdę. Przytem sam dopiero co przebył tyfus i cierpiał także skutkiem depresji fizycznej rekonwalescenta. Markiz dobrotliwie pogłaskał go po ramieniu, a Henryś podniósłszy nań oczy, uśmiechnął się przez łzy. Jego miłość do ojca była odblaskiem prostodusznej, oddanej adoracji matki. Nikt na świecie nie był tak zdolny jak ojciec, ani tak uczony, ani tak niezwykły; zaszczyt pieszczoty ojcowskiej mógł złagodzić wszelkie cierpienie. Jeszcze jeden konwulsyjny szloch i pociągnięcie nosem, i przestał płakać, z uczuciem wdzięczności ocierając się mokrym od łez policzkiem o rękę dobrotliwą.
Markiz był rad, że Rene przynajmniej nie szlocha i nie pociąga nosem. Bolał głęboko nad swoimi chłopcami osieroconymi przez matkę, lecz dzieci płaczące zawsze go drażniły; tak im jakoś było trudno użyć należycie chustki do nosa. Rene nie płakał wcale, miał dopiero lat dziesięć i podobnie jak dziewczynka pozostawiona w domu, zbyt był jeszcze dziecinny, by odczuć stratę matki. Przez całą drogę zachowywał się biernie, skulony od zimna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz